Palmy, słonie i krokodyle…
15.10.200914:29
Śnieżycą, przenikliwym wiatrem i chłodem powitało Okęcie wracające z wyprawy do Tajlandii finalistki konkursu Miss Polonia 2009
Śnieżycą, przenikliwym wiatrem i chłodem powitało Okęcie wracające z wyprawy do Tajlandii finalistki konkursu Miss Polonia 2009. Beata Polakowska, która, jak wiele jej koleżanek, wylądowała w kraju w lekkich sandałkach i cienkiej bluzeczce, poczuła ulgę dopiero gdy ubrała się w ciepłe buty i takąż kurtkę, przywiezione z domu przez zapobiegliwą mamę. – Mam nadzieję, że się nie przeziębiłam i, że ta zmiana pogody nie przeszkodzi mi w konkursie – powiedziała w drodze do Ostrowi.
Jej azjatycka przygoda rozpoczęła się 4 października gdy wraz z 19 finalistkami konkursu oraz towarzysząca im ekipą filmowców, fotografów oraz organizatorów Miss Polonia wyruszyła do Tajlandii. Po męczącym 13-godzinnym locie (z przesiadką w Helsinkach), Bangkok przyjął je upalnie, uroczyście i niesłychanie serdecznie. Na lotnisku przeszły przez bramkę dla VIP-ów, witali je przedstawiciele władz, były tradycyjne tajskie wieńce oraz mnóstwo uśmiechów i serdeczności. I tak już było przez cały czas pobytu w Tajlandii, w hotelach, sklepach, na ulicy. – Najbardziej urzekła mnie życzliwość i pogoda ducha gospodarzy – wspomina Beata. Od pierwszych niemal chwil dziewczęta wpadły w prawdziwy młyn przygotowań konkursowych. Na początek zapoznawały się z tajską kuchnią i to od strony… kuchni, gdzie uczyły się przygotowywać tradycyjne dania. Tajska kuchnia to przede wszystkim mnóstwo owoców: ananasy, arbuzy, mango, papaja, banany (mniejsze ale słodsze i smaczniejsze niż te z naszych sklepów) i nieznane dotychczas, ale pyszne jabłko róży. Ponadto były kurczaki i krewetki podawane w zupach, z ryżem i przebogata paleta przypraw, z których nie wszystkie znalazły uznanie polskiego podniebienia. Najbardziej natomiast smakowała zupa z banana i z mleczkiem kokosowym. Pierwszego dnia Beata znalazła się w grupie dziewcząt, które oprócz kuchni zgłębiały także tajniki tajskiego tańca. W barwnych strojach prezentowały się bardzo atrakcyjnie, kroki w tańcu także nie sprawiały im specjalnych trudności, problemem natomiast były ręce. – Układy dłoni muszą być bardzo precyzyjne. Tajki mają je tak wyćwiczone, że potrafią odchylać palce pod zupełnie niewiarygodnym kątem i zmieniać go w takt muzyki. Dla nas było to niesamowite – jeszcze teraz Beata kręci głową z niedowierzaniem.
Bardzo dużo podróżowały po całym niemal kraju. Głównym celem wyjazdu do Tajlandii było bowiem nagranie dla telewizji tzw. wizytówek każdej z dziewcząt oraz wykonanie zdjęć do folderów. Były one realizowane w baśniowych niemalże plenerach, wśród palm, na złotych plażach i w błękitnych wodach Morza Południowo-Chińskiego i Andamańskiego, a także wśród zabytkowych budowli. Odbywały także przejażdżki na słoniach i było to przeżycie tyleż emocjonujące, co stresujące. – Słoń ma na grzbiecie coś w rodzaju małego krzesełeczka bez jakiegokolwiek zabezpieczenia. Podczas ruchu zwierzęcia kiwa się to wraz z pasażerem na wszystkie strony i człowiek ma naprawdę duszę na ramieniu – śmieje się (teraz) Beata. Jeszcze większym przeżyciem była wizyta na farmie krokodyli gdzie oglądały tresurę tych wielkich gadów. Najbardziej emocjonujące były momenty gdy treserzy wkładali głowy do szeroko rozwartych paszczęk tych mało sympatycznych zwierząt. Okazało się, że polskie dziewczyny również czekaj nie lada jaka porcja adrenaliny. Na życzenie fotografów poproszono je bowiem aby weszły do klatki z krokodylami. – Stałyśmy tam zaledwie o pół metra od krokodyla – mówi z widoczną dumą Beata. Robiono im zresztą mnóstwo zdjęć gdyż gdzie tylko się pojawiły, wzbudzały ogromne zainteresowanie. Pokazywały je tajskie media, stale otoczone były tłumem fotoreporterów. Zarówno tubylcy jak i odwiedzający Tajlandię turyści, koniecznie chcieli fotografować się z pięknymi Polkami. Czasem były to sytuacje komiczne gdy z rosłymi dziewczętami (niektóre z nich mierzyły w szpilkach ponad 1,90m), ustawiali się do zdjęcia niżsi o kilkadziesiąt centymetrów Tajowie lub Chińczycy. Dzięki urodzie, wzrostowi i reklamie w tamtejszych mediach, były łatwo rozpoznawalne. – Ooo, miss Poland – rozlegało się na ulicy lub w sklepikach, do których zachodziły aby kupić jakąś pamiątkę z Tajlandii. Sława ta niosła ze sobą czasem bardzo wymierne korzyści. Wiele zakupów dokonały bowiem po znacznie obniżonych cenach, z zupełnie gratisową porcją uśmiechów i serdeczności. Zupełnym i to bardzo miłym zaskoczeniem był wieczór pożegnalny przed wylotem do kraju. Do Beaty podszedł wówczas jakiś mężczyzna i odezwał się czystą polszczyzną. – Reprezentantka województwa podlaskiego? Ja pochodzę z Podlasia i chciałbym zrobić sobie z panią zdjęcie. Było to i sympatyczne i wzruszające. Przychodziły jednak chwile gdy odzywała się tęsknota za domem i za bliskimi. Atmosfera w grupie była wprawdzie miła i koleżeńska, o co bardzo dbali organizatorzy, ale jednak te 20 dziewcząt będzie już niebawem rywalizowało o koronę najpiękniejszej Polki. Jak mówi Beata, dziewczęta różniły się nie tylko urodą, ale także charakterem i temperamentem. Dało się też zauważyć, że dla niektórych zwycięstwo w turnieju jest najważniejszym celem i już czują się jego triumfatorkami, podczas gdy inne traktowały swój udział jako wspaniałą przygodę. Jak będzie naprawdę, dowiemy się już niebawem. Jeszcze tylko ostatnie „szlifujące” formę zgrupowanie we Władysławowie i wielki finał 24 października w Łodzi. O jego wyniku zadecydują sms-y. Komórek ci u nas dostatek, a więc…
Na razie Beata wciąż jeszcze przeżywa swoją tajską przygodę. Chciałaby tam pojechać jeszcze raz, ale wyłącznie turystycznie, przede wszystkim z uwagi na przepiękne krajobrazy i wielokrotnie już podkreślaną, niezwykłą życzliwość i serdeczność mieszkańców. (Andrzej Mierzwiński)